Nikodem. Świat postawiony na głowie (II)

Przy Ścianie Płaczu (arch. M. Rosik)
Nikodema, który pod rozgwieżdżonym niebem Jerozolimy pojawił się przed Jezusem, cechował typowo faryzejski sposób myślenia. Ten grzeszny (jak każdy człowiek) i poszukujący Boga przywódca narodu izraelskiego znał na pamięć wszystkie przykazania Tory i dokładał wszelkich starań, aby żadnego z nich nie przekroczyć. Świadomy swej słabości i poszukujący Tego, który może słabość pokonać, przychodzi pod osłoną nocy do Jezusa, by rozmawiać o Bogu. Dotknięty przez grzech i szukający Tego, który przebacza grzechy, członek Wysokiej Rady stawia się przed galilejskim Nauczycielem, o którym wie z całą pewnością, że wyszedł od Boga. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie czynił Jezus, gdyby Bóg nie był z Nim (J 3,2). Nikodem, choć całym sercem pragnie zachować Prawo, wie jednocześnie, że nikt nie jest przed Bogiem bez winy. Jego serce targane jest rozterkami. Jak może zasłużyć na miłość Bożą, skoro grzeszy? Jak może zaskarbić sobie życzliwość Jahwe, skoro nie udaje mu się w całej rozciągłości zachować wszystkich przykazań? Jak przedostać się z drogi przekleństwa na drogę błogosławieństwa? Czy „uczynki Prawa” wystarczą, by przejednać Boży gniew? Co musi zrobić, aby doświadczyć Bożej miłości?
Choć ewangelista nie wkłada w usta Nikodema wprost powyższych pytań, nie popełnimy błędu zakładając, że kołatały się one w sercu rozmówcy Jezusa. Był przecież faryzeuszem, więc podzielał przekonania członków swojego ugrupowania. A przekonania te w naturalny sposób skłaniają do postawienia takich właśnie pytań. Zanim jeszcze Nikodem je sformułuje, Jezus uprzedza go swoją odpowiedzią: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli ktoś nie narodzi się powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego” (J 3,3). Reakcją Nikodema jest niezrozumienie: nie można przecież urodzić się dwa razy! Nie ulega wątpliwości, że ewangelista posługuje się tutaj swoją ulubioną metodą literacką rozwoju narracji. Jest nią tzw. metodologiczne niezrozumienie. Bardzo często na kartach jego Ewangelii rozmówcy nie rozumieją Jezusa i są zmuszeni zadawać kolejne pytania. Właśnie te pytania rozwijają akcję i sprawiają, że narracja staje się bardziej dynamiczna. Nie tylko Nikodem nie rozumiał Jezusa. Motyw metodologicznego niezrozumienia pojawia się w innych narracjach: Samarytanka nie rozumie wypowiedzi o wodzie żywej i prosi Jezusa, by nie musiała już przychodzić do studni; wielu spośród uczniów nie rozumie mowy eucharystycznej i odchodzi od Jezusa; apostołowie nie rozumieją Jezusa, gdy stwierdza, iż Łazarz zasnął, więc idzie go obudzić itp. Ten literacki chwyt w przypadku rozmowy z Nikodemem pozwala Jezusowi wyjaśnić, że nowe narodzenie to narodzenie z wody i Ducha (J 3,5-8), czyli chrzest potwierdzony świadomą decyzją. Sakramentalny znak chrztu gładzi grzech pierworodny i otwiera wierzącego na dar bezwarunkowej miłości Boga. Miłość Boża udzielona w czasie chrztu winna być przyjęta świadomą decyzją wierzącego w wypadku, gdy chrzest został udzielony w okresie niemowlęctwa. Otwarcie serca przed Jezusem – Panem i Zbawicielem – jest decyzją potwierdzającą chrzest. To właśnie w nowym narodzeniu, czyli w sakramencie chrztu potwierdzonym decyzją otwarcia serca przed Bogiem, kryje się Jezusowa odpowiedź na pytania Nikodema.
A odpowiedź ta jest szokująca: nie trzeba robić nic, aby Bóg nas kochał! „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Żadne wypełnianie „uczynków Prawa” nie zaskarbi nam miłości Boga, bo już ją mamy, zupełnie za darmo! Żaden ludzki wysiłek nie sprawi, że Bóg będzie nas kochał, bo Bóg kocha nas bez żadnych naszych zasług! Nie możemy zrobić nic, by Bóg kochał nas bardziej, gdyż kocha najbardziej. Nie możemy zrobić nic, by Bóg kochał nas mniej, gdyż z natury swojej Bóg jest miłością i nie potrafi istnieć inaczej, jak kochając! Bóg kocha człowieka całą swoją istotą, kocha zupełnie bezwarunkowo i całkowicie darmowo. Kocha nie dlatego, że zachowujemy przykazania, ale dlatego, że jest Ojcem. Kocha nie dlatego, że staramy się być święci, ale dlatego, że On jest święty. Kocha nie dlatego, że my unikamy grzechu, ale dlatego, że On jest bez grzechu.
Ta prawda musiała uderzyć Nikodema jak grom z jasnego nieba. Gdy głęboka cisza nocy owionęła Jerozolimę, Jezusowe słowa przewróciły do góry nogami poukładany świat Nikodema. Gdy głęboka cisza zalegała wszystko, a noc w swoim biegu dosięgała połowy, wszechmocne słowo z nieba, z królewskiej stolicy, jak miecz ostry runęło pośrodku zatraconej ziemi (por. Mdr 18,14-15). Bardzo bliski faryzeuszom w wielu kwestiach Nauczyciel z Galilei mówi o Bogu, którego faryzeusze nie znają. Mówi o Synu Bożym, który z drogi błogosławieństwa dobrowolnie zszedł na drogę przekleństwa, by ponieść wszelkie konsekwencje tej decyzji. By, będąc bez grzechu, umrzeć zamiast tych, którzy przez grzechy zasłużyli na śmierć. By zawisnąć na krzyżu za ludzkie winy i przynieść ocalenie każdemu, kto w Niego uwierzy. Jezus zdaje się mówić Nikodemowi: żaden człowiek o własnych siłach nie jest w stanie przejść z drogi śmierci na drogę życia. Nie jest w stanie uczynić tego żaden człowiek, ale może to uczynić Bóg. Posłał On swojego Syna, aby każdy, kto w Niego uwierzy, doświadczył miłości Bożej na co dzień, aby jego grzechy zostały przebaczone i aby znalazł się na drodze Bożego błogosławieństwa. Zamiast sześciuset trzynastu uczynków Prawa wystarczy jeden akt wiary. Zbawiającej miłości Boga doświadczamy przez wiarę, nie dzięki zachowaniu Prawa.
Zapowiedź takiego zbawczego pomysłu Boga Jezus odnalazł na kartach Starego Przymierza. Gdy plaga węży ogarnęła Izraelitów, nikt o własnych siłach nie był w stanie uratować się przed ich śmiercionośnym jadem. Wystarczyło jednak spojrzenie na miedzianego węża, którego Mojżesz na Boży rozkaz umieścił na palu, aby ocalić życie. Wystarczy na nowo narodzić się poprzez chrzest i ten sakramentalny znak potwierdzić osobistą decyzją otwarcia przed Bogiem swego serca, by doświadczyć ratującej miłości Boga. Bo „jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, aby wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy miał życie wieczne” (J 3,14-15).
Wiara w Jezusa otwiera człowieka na doświadczenie Bożej miłości, na którą odpowiedzieć należy życiem prawym i szlachetnym. Przyjęcie miłości Bożej winno zostać potwierdzone przez nasze dobre czyny, ale nigdy odwrotnie. To nie dobre czyny mają nam zaskarbić miłość Boga, ale na uprzedzającą i bezwarunkową miłość Boga odpowiadamy szlachetnymi czynami. Dobre uczynki są potwierdzeniem otwarcia się na przebaczającą miłość Boga objawioną w Jezusie, który poniósł śmierć zamiast każdego z ludzi. Jesteśmy zbawieni przez wiarę w Bożą miłość objawioną w Jezusie, nie za pomocą uczynków (por. Ef 2,8-9), jednak wiara bez uczynków „martwa jest sama w sobie” (Jk 2,17).
Nikodemowy świat stanął na głowie. Do chwili spotkania z Jezusem Nikodem był pewien, że jedynie dobrymi uczynkami zaskarbić można sobie miłość Boga. Od nocnej rozmowy z Galilejczykiem wiedział, że Bóg kocha ludzi za darmo, a na tę miłość odpowiedzieć należy szlachetnym postępowaniem. Dotychczas myślał według schematu: najpierw dobre uczynki, potem Boża miłość. Od pamiętnej jerozolimskiej nocy wszystko się odwróciło: najpierw przyjęcie wiarą Bożej miłości, potem prawe czyny jako odpowiedź na szaleńczą miłość Boga. A to zupełnie inna perspektywa. Perspektywa, która odmienia wszystko. Bo okazało się, że to, do czego dążył Nikodem wszelkimi siłami – pozyskanie miłości Boga, zyskał całkowicie za darmo.
Doświadczenie miłości Boga zmienia diametralnie perspektywę przeżywania codzienności. Zupełnie inaczej rozpoczynamy dzień z myślą w stylu „Bóg mnie kocha. Kocha tak bardzo, że oddał za mnie swoje życie i pragnie uczynić wszystko, abym był szczęśliwy”, zamiast myśli: „Muszę dziś robić wszystko, aby zasłużyć na miłość Boga, inaczej nie mam szans na szczęście i wieczne zbawienie”. Miłość Boża jest absolutnie największa i bezwarunkowa. Największa, bo Bóg nie może kochać już bardziej i nie może uczynić nic więcej dla naszego zbawienia ponad to, co już uczynił. Bezwarunkowa, bo pokochał nas beż żadnych naszych zasług w przeszłości i bez względu na to, co uczynimy w przyszłości. Jest to miłość nieodwołalna. Człowiek może powiedzieć: „kocham cię wtedy, gdy…” lub „kocham cię do momentu, w którym…”. Bóg nie stawia swej miłości wobec człowieka żadnych warunków. Od chwili nocnej rozmowy z Jezusem Nikodem do swojej codziennej modlitwy porannej, którą odmawiają wszyscy żydowscy mężczyźni, a która brzmi: „Boże, dziękuję Ci, że nie stworzyłeś mnie poganinem, niewolnikiem ani kobietą”, mógł dołączyć jeszcze słowa – „Boże, dziękuję Ci, że kochasz mnie miłością absolutną, bezwarunkową i nieodwołalną”.