XXII NIEDZIELA W CIĄGU ROKU C

(28.08.2016)
Sługa turyńskich slumsów
Pier Giorgio Frassati mógł zajmować najważniejsze miejsca przy stole podczas uroczystych kolacji i oglądać spektakle z loży dla vipów. Mógł nosić najdroższe garnitury i buty. Nie musiał, gdyby tylko chciał, z nikim niczym się dzielić. Miał wszystko i… zrezygnował ze wszystkiego. Jako syna właściciela włoskiego dziennika La Stampa w latach dwudziestych XX w. był prawdziwym dzieckiem szczęścia. Gdy jego ojciec został senatorem, a później ambasadorem i spotykał się z przywódcami państw i królami i on, Frassati, mógł odcinać kupony od ojcowskiej fortuny i sukcesów. Ale nigdy nie odcinał. Przeszedł do historii jako ten, który każdą, najdrobniejszą nawet sumę zanosił biedakom z turyńskich slumsów. Znał najuboższe rodziny i dbał o to, aby nie marzły w czasie zimy i nie brakowało im jedzenia. Zawsze zajmował ostatnie miejsce i nikt nie wiedział, że to syn wielkiego Frassatiego, potomek zacnego, turyńskiego rodu. Zmarł 4 lipca 1925 r. po tym, jak zaraził się Heinego-Medina w jednym z domów, w którym pomagał. Prawdopodobnie opiekował się dziećmi chorymi właśnie na tę chorobę i nieświadomy niczego zapłacił za tę pomoc własnym życiem.
„On jest człowiekiem „wewnętrznym”, umiłowanym przez Ojca, bo sam bardzo umiłował! – mówił Jan Paweł II 20 maja 1990 r. w homilii beatyfikacyjnej. Jest także człowiekiem naszego wieku, nowoczesnym, człowiekiem, który bardzo umiłował! Czyż to nie miłości potrzebuje najbardziej nasz wiek, zarówno na początku, jak i na końcu? Czyż jedynym faktem trwałym i zachowującym wartość nie jest to, że „umiłował”?” – pytał papież. „A będzie szczęśliwy, ponieważ nie mają czym mu się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzyma przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych” (Łk 14,14) – te słowa z całą mocą i pełnią znaczenia błyszczą nałożone na życie i trud Frassatiego. W pomocy najuboższym, w służbie chorym i w stawaniu przed nimi jako brat, a nie jako syn senatora z Turynu.