Zwodzenie (13.12.2020)

Nie był światłością. Przyszedł, aby opowiedzieć o światłości. Nie był Mesjaszem. Nie był także Eliaszem. Przynajmniej tak deklarował. W ogóle nie uważał się za proroka. Mówił o sobie, że jest głosem. Głosem, który woła: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała” (J 1,26-27). Jan po prostu przygotowywał swoich słuchaczy, by mogli przyjąć Jezusa.
Gdy ktoś – jak słuchacze Jana – stoi przed decyzją, czy przyjąć Jezusa, czy też nie, narażony jest na dwa kłamstwa Złego. Pierwsze głosi: jeśli pójdziesz za Jezusem, natychmiast znikną twoje problemy, bo przecież Bóg rozwiąże je wszystkie. Drugie głosi: jeśli pójdziesz za Jezusem, będziesz musiał dużo wycierpieć, bo On poprowadzi cię tam, gdzie nie chcesz. Przecież odkupił świat przez mękę i śmierć na krzyżu.
Obydwie idee zaliczyć należy do sfery zwodzenia przez „księcia tego świata”. Zwodziciel doskonale zdaje sobie sprawę, że decyzja o przyjęciu Jezusa wcale nie rozwiąże wszystkich problemów jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ani nie sprawi, że Bóg będzie zsyłał na nas cierpienia. Wręcz odwrotnie. Kto pójdzie za głosem Chrzciciela i przylgnie do Jezusa, ten znajdzie ukojenie w cierpieniu, które nie omija nikogo, i pomimo problemów może być najszczęśliwszy na świecie.